poniedziałek, 28 marca 2011

Ratujmy "po prostu". Ten przysłówek, moim zdaniem niezbędny, szybko zanika w naszej mowie potocznej. Wypycha go słowo "normalnie", które przechwyciło funkcję słowa "po prostu" m.in. w popularnym serialu TV "Rancho". I co, mamy teraz na przykład zamienić gniewny okrzyk "to jest po prostu skandal!" na "to jest normalnie skandal"?. Czyli skandal stałby się czymś normalnym?. Wątpiących w potrzebę zachowania "po prostu" odsyłam też do słownika, gdzie można dowiedzieć się o jeszcze jednej (choć rzadszej, a jednak potrzebnej) jego funkcji, określanej uczenie mianem operatora metatekstowego. A w językach najbliższych sąsiadów nie zachodzi, jak mi się zdaje, taka jak u nas ewolucja, która by zawężała powszechne dziś stosowanie niemieckiego "einfach" i rosyjskiego "prosto" w znaczeniu naszego "po prostu".

Uznaję nieuchronność zmian językowych jako cechę każdej epoki, ale wskażę tu kolejną zmianę z tych, które mi się nie podobają. Chyba zbyt często zamiast "trudno" słyszy się teraz "ciężko". A co będzie na przykład z ważnym wyrażeniem: "mówi się: trudno!"?. Co prawda Niemcy załatwiają oba te przysłówki jednym "schwer", ale nie musimy ich w tym naśladować. Absolutnie nie wierzę niektórym politykom, że przyszło nam teraz żyć w niemiecko-rosyjskim kondominium. A zresztą właśnie Rosjanie zachowują niezmiennie swoje "trudno", m.in. w miłej piosence o podmoskiewskich wieczorach.

I jeszcze o rozpowszechnionym u nas obecnie słówku "no" zamiast normalnego "tak" (może to jest skrócone "no właśnie?). Po włosku, hiszpańsku, angielsku (tu z nieco inaczej wymawianą samogłoską) oznacza to dokładną odwrotność "tak". I w ogóle w Europie od "n" zaczyna się przeczenie, a nie twierdzenie (francuskie "non", niemieckie "nein", czeskie i ukraińskie "ne', rosyjskie "niet" itd). I tylko u nas mają się te znaczenia przekręcić?. Z tym pogodzić mi się trudno (czy może mam napisać "ciężko"?).

Ale na koniec notka o powszechnym przenikaniu różnych słów i powiedzeń poprzez granice językowe w naszej Europie, które to zjawisko wcale mnie nie martwi. Często słyszy się o tak lubianych francuskich restauracyjkach, zwanych "bistro". Chyba mało kto wie, skąd ta nazwa pochodzi, a ja kiedyś o tym przeczytałem: z czasów napoleońskich!. Po klęsce armii Bonapartego w Rosji i jej późniejszym odwrocie konne oddziały cara Aleksandra wtargnęły aż do Francji. I podobno w Paryżu niejeden kozak z konia żądał pośpiesznego podania mu posiłku: bystro!!. Po rosyjsku to znaczy właśnie "szybko" (a nie dotyczy tylko, jak u nas, bystrego strumienia lub umysłu). I ten historyczny epizod pozostawił swój ślad w nazwie barów szybkiej obsługi, którą Francuzi (może dla egzotyki dziwnego słowa) jakoś zaakceptowali.

poniedziałek, 14 marca 2011


Wrażenia z Japonii lat 80-tych. Latałem do Japonii 4 razy, realizując umowę licencyjną z firmą Harima Refractories, która kupiła nasz patent i technologię (t. zw. "know-how"). Były to krótkie, 1-2 tygodniowe wizyty robocze w zakładach partnera, a także głównego odbiorcy jego produktów, koncernu Nippon Steel. Obecny bezprecedensowy kataklizm na oceanicznym wybrzeżu wysp japońskich przywołuje w mojej pamięci niektóre refleksje z tamtych czasów.

Jeszcze przed zawarciem kontraktu licencyjnego złożył mi wizytę w Krakowie (po uprzedniej wymianie listów) profesor Kenya Hamano z Yokohamy i zdziwało mię jedno z jego pierwszych (nie technicznych!) pytań: to u was niema trzęsień ziemi?. Potem, w Japonii, taka możliwość raczej nie przychodziła mi na myśl. Raz tylko zdziwiłem się widząc, że nad drzwiami pokoju hotelowego umieszczona była ręczna latarka, gotowa do użytku. Dopiero później wyjaśnił mi to inżynier z Harimy: właśnie chodzi o to, aby w razie trzęsienia ziemi ułatwić wydostanie się po ciemku z walącego się budynku. A teraz, w dniach niszczącej katastrofy spowodowanej ruchami skorupy ziemskiej, w niektórych komentarzach podkreśla się z nadzieją fakt wysokiego stopnia zorganizowania społeczeństwa i władz japońskich, co może znacznie ułatwić akcje ratunkowe i odbudowę. Moje osobiste obserwacje sposobów działania Japończyków, zapewne powierzchowne, ale związane z ważnym aspektem tej sytuacji – techniką, zdają się potwierdzać taką nadzieję.

I oto moja relacja z jednej z fabryk, z lat 80-tych. W pewną sobotę (to niby wolny dzień) trzeba było przygotować, według moich bezpośrednich wskazówek, kilkadziesiąt kg specjalnej masy ceramicznej. Asystował temu prezes firmy. I właśnie ten dygnitarz osobiście złapał taczki napełnione przygotowaną według mojego przepisu masą i podwiózł ją pod otwór wlotowy pieca obrotowego, do którego miała być załadowana. W naszych hierarchicznych relacjach międzyludzkich coś takiego chyba by się nie zdarzyło. Potem było trochę trudności. Powstała kontrowersja, związana ze sposobem umieszczenia termopary rejestrującej temperaturę prażonej w piecu masy, w której musi powstać pewna ilość fazy ciekłej, umożliwiającej silne sprasowanie gorącego materiału pod wysokim ciśnieniem. Postanowiłem ręcznie sprawdzić zachowanie się pod naciskiem próbki masy pobranej z pieca i poprosiłem, po angielsku, o szczypce-kombinerki = pliers. I tu konsternacja, inżynierowie nie zgadli, o co chodzi, bąkali między sobą: plajers? plajers?. Słysząc to chwyciłem długopis i na skraju leżącego na stole arkusza papieru z jakimś projektem nagryzmoliłem jako-tako szczypce. Zrozumieli mój obrazek, natychmiast przynieśli kombinerki, a ja podsunąłem im pod nosy ściśniętą w nich próbkę masy pokazując, że jeszcze nie jest wystarczająco gorąca: sypie się, a nie klei. Sprzeciwu już nie było, posłusznie przedłużyli operację prażenia całej masy aż do wystarczającego przekroczenia t.zw. "temperatury czerwonego żaru" i potem prasowanie "na gorąco" próbnych kształtek ogniotrwałych udało się, zgodnie z procedurą będącą przedmiotem naszego patentu. Zorganizowali kolejne czynności szybko, sprawnie, pragmatycznie Zachowanie się tej grupy pracowników Harimy, jeśli można je uznać za typowe dla całego kraju, kojarzy mi się (mimo że jest to oczywiste uproszczenie) z pytaniem, co zrobią Japończycy po strasznym kataklizmie, który wydarzył się teraz. Ja wierzę, że będą działać najlepiej jak można w tych tragicznych okolicznościach.

I jeszcze wspomnienie czegoś, co uznałem wówczas za cud japońskiej techniki. Stalownia Ohgishima, umieszczona na ogromnej żeliwnej platformie na morzu, przy największej wyspie tego kraju, Honshiu. Niezwykłe rozwiązanie techniczne, zapewne wymuszone dramatycznym brakiem miejsca na samym wybrzeżu. Zjawiłem się tam służbowo, aby przedstawić tamtejszym inżynierom, klientom Harimy, nowość i walory tego, co będzie niebawem wytwarzać Harima w oparciu o naszą licencję. Oglądając hutnicze instalacje, przechodziłem obok osobliwości wartej podziwu: na środku platformy sztuczny stawek, trochę zieleni wokół i pływające kaczuszki!. Budując stalownię na oceanie, jeszcze wysilili się na takie upiększenie!. Ale to wszystko na pewno zostało teraz zmiecione przez tsunami.