poniedziałek, 27 września 2010

Do kotłowaniny medialnej, która trwa nieprzerwanie od kwietniowej tragedii smoleńskiej, dorzucam jedno: odsunięto na bok Katyń. M. in. oburza mnie, gdy w polemikach używa się ciągle słowa "rodziny" wyłącznie w odniesieniu do krewnych tych 96-ciu ofiar. A rodziny katyńskie?. W aspekcie naszej polityki zagranicznej niemal kompletnie zagłuszono wielki sukces Polski, jakim jest odrzucenie przez władze Rosji utrzymywanego aż do teraz bezwstydnego kłamstwa. A dziesiątki milionów Rosjan nadal nie wierzą lub nie chcą przyznać, że to NKWD wymordowało tysiące polskich oficerów (dla mnie, w szerokim rozumieniu, towarzyszy broni mojego poległego na froncie ojca) i innych członków naszej przedwojennej elity. Otóż te dzisiejsze moskiewskie władze starają się prawdę o zbrodni katyńskiej upowszechnić w całym kraju. Jest to element wspomagający szeroką akcję modernizacji, która przecież wymaga także "destalinizacji" w umysłach wielkiej masy zwykłych Rosjan. To dla nas ogromna korzyść na przyszłość, ale czy o tym się teraz u nas wzmiankuje?. Wracając do rozważań dramatu na lotnisku w Smoleńsku dodam, że za ofiarę, której w największym stopniu należy przypisać związek z walką o prawdę o Katyniu, uważam prezydenta nie tego, któremu chce się wznosić pomniki, ale Ryszarda Kaczorowskiego – postaci reprezentującej emigracyjny rząd w Londynie. To tamten rząd, ukonstytuowany przy prawnym współdziałaniu prezydenta Ignacego Mościckiego, zapewnił dalsze sojusznicze istnienie w obozie aliantów Polski, okupowanej przez Niemcy i Sowiety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz