czwartek, 1 lipca 2010

Nadachowscy

Rodowód Nadachowskich w moim archiwum ma m. in. oparcie w starannym, wręcz profesjonalnym (wielostronne źródła) opracowaniu nieżyjącej już Marii Nadachowskiej-Kniagininowej, która zresztą figuruje w jednej z działek czwartego pokolenia po naszym 18-wiecznym praprzodku Dominiku. Ciocia-kuzynka Kniagininowa swego czasu złożyła miłą wizytę mojej mamie i mnie w Krakowie, ale jej dzieło – rodowód – dotarło do mnie później, za pośrednictwem sąsiada i też dalekiego krewnego – p. Popławskiego. Cechą znamienną niektórych dawnych Nadachowskich była imponująca wielodzietność. Prapradziad Dominik miał potomstwa ośmioro, a jego syn Franciszek, ożeniony z Antoniną Kowalewską (od których dwojga i ja pochodzę) – jedenaścioro! Małżeństwo młodszego Michała też było wielodzietne. Jednym z gromadki dzieci Franciszka był mój dziadek Michał (po którym dano mi drugie imię), urodzony w 1859 r., nauczyciel (magister scholae nation. wg metryki mojego ojca). Zmarł jeszcze przed pierwszą wojną światową, nie mam więc o nim wspomnień. Moja ciocia ze strony ojca – Maria Nadachowska-Mieszkowska (bardzo mi bliska Ciocia Mysia) przywiązywała wielką wagę do tradycji rodu. Niestety, nie udało jej się zaszczepić tego mnie – jedynemu bratankowi. Od niej wiem, i to zapamiętałem, że Nadachowscy pieczętowali się herbem Wierzbna.Ciocia Mysia wpłynęła też nie jeden raz na moje życie w czasie wojny we Lwowie; dzięki niej związałem się ze starszym panem ważnym dla moich wojennych losów, wnukiem rzeczonego Franciszka, a synem Wandy (tej, której bycie jedną z jedenaściorga podkreślał) – profesorem Politechniki Lwowskiej Julianem Tokarskim; u niego właśnie poznałem Ewusię, córkę jego kolegi, Benedykta Fulińskiego.Kolejnych dwóch profesorów Tokarskich wypada odnotować wśród następnego pokolenia członków rodu – obaj byli w tematyce swojej pracy bliscy specjalności naukowej wuja Juliana – petrografii i badaniom surowców: jego syna Adama (najstarszego z czworga, z którym się właściwie nigdy nie zetknąłem) i bratanka Zbigniewa. Ten drugi przez wiele lat był pośrednio moim (wielce cenionym) szefem: najpierw jako dyrektor Zjednoczenia Materiałów Ogniotrwałych w Gliwicach, potem jako wiceminister hutnictwa. Obaj, niestety, należeli do PZPR (a wuj nigdy). Drugą obok Franciszka wielodzietną linię rodu otwiera syn Dominika Michał, dwa razy żonaty. Jego prawnukiem jest współczesny już Michał z Warszawy, autor znanych książek z zakresu elektroniki, syn Kazimierza (którego przelotnie poznałem) i brat Teresy Dołowy. Swego czasu powiedziałem o jego istnieniu mojej siostrze Irce, dla której stał się potem w Warszawie ważnym krewnym. Michał był współorganizatorem zjazdu rodu Nadachowskich w 2001 r. w Rząsce pod Krakowem w willi naszych krewnych (chyba tych z linii Lechowiczów). Tam właśnie usłyszeliśmy od niego, że Nadachowscy prawdopodobnie przywędrowali do południowej Polski ze wschodnich terenów Rzeczypospolitej (a więc podobnie jak Ilaszewicze – ale to tylko domysł). Od Michała otrzymaliśmy bardziej zawężony, ale doprowadzony do czasów obecnych fragment rodowodu (mam go w archiwum).A Fiałowscy, rodzice mojej babci Nadachowskiej? Tylko z metryki ojca wiem, że nazywali się: Teodor i Antonina (ze Smarzewskich); nic więcej. Za to samą Babcię (miała trochę wyszukane imię Alojzja) pamiętam dobrze z dzieciństwa. Chyba mię kochała (a dla mojej Mamy nie była najmilsza) i poświęcała mi wiele uwagi w czasie niejednych wakacji, które spędzaliśmy wspólnie w Tatarowie w rodzinnej willi, w pięknym górskim krajobrazie Huculszczyzny. Babcię nazywało się „Busia Muńcia” (co pewnie było kolażem słów babusia i mamuńcia). Lubowała się w zajęciach nauczycielskich (była niegdyś dyrektorką szkoły); uprawiała je także na mnie i pamiętam do dziś jej ocenę tego, co nabazgrałem: „bardzo dobrze i starannie i nader uważnie”. Oprócz dumy z otrzymanego stopnia, zafascynowało mię w tym osobliwe słowo „nader”. Busia Muńcia zmarła kilka lat przed wybuchem ostatniej wojny, nie dożyła więc śmierci swojego starszego syna – mego ojca – na froncie w okolicy Jeżowa, w boju odwrotowym 30-tej dywizji. Jej młodszy syn Franciszek (po którym dano mi pierwsze imię) zginął w czasie pierwszej wojny światowej w legionach na froncie rosyjskim, w 1916 r., zapewne w bitwie pod Kostiuchnówką

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz