piątek, 24 grudnia 2010

Korea. Bliska mi osoba miała przed trzydziestu laty okazję bezpośredniego przyjrzenia się temu, jak żyje się w Korei Północnej. O dziwo, istniała wtedy niebłaha wymiana nie tylko handlowa, ale też naukowa, pomiędzy tym osobliwym państwem i naszym (jednak wyraźnie mniej osobliwym) PRLem. Sprowadzaliśmy stamtąd dość regularnie wysokoogniotrwały półprodukt, magnezyt spieczony, niezbędny materiał na obmurza wielu urządzeń w stalowniach. Jego ocena była wówczas fragmentem tego, co należało do moich obowiązków tu na miejscu. Ale dziś trudno uwierzyć, że w latach 80-tych udawało się także organizować wyjazdy właśnie tam, do Korei, i to z misją stricte naukową, całkowicie poza sferą kontaktów techniczno-handlowych. I oto impresje krakowskiego biologa, szefa trzyosobowej delegacji realizującej polsko-koreańską wymianę naukową. W pociągu zostali umieszczeni w osobnym wagonie, zupełnie pustym. Pusty okazał się też dworzec, chociaż za ogrodzeniem można było dostrzec tłum cisnących się ludzi, niewątpliwie usuniętych z samego dworca z powodu wizyty cudzoziemców. Od razu nasuwa się refleksja: przecież taka wyjątkowa organizacja nie mało kosztuje oraz, co ważniejsze: jak można tak traktować zwykłych obywateli kraju socjalistycznego, o nazwie Koreańska Republika LUDOWO-Demokratyczna, którą rządzi tenże LUD (właśnie ad hoc wypędzony z trasy przejazdu)!. Chociaż... jest odpowiedź! W imieniu tegoż LUDU rządzi UKOCHANY PRZYWÓDCA (w moim opisie pozwolę sobie na stosowanie skrótu UK), towarzysz Kim Ir Sen!. Więc jego rozkazy są niepodważalne. Przymiotnik "demokratyczna" również temu nie przeszkadza, bo właśnie, zgodnie z antycznym greckim źródłosłowem, oznacza on "ludu rządy" i to LUD ateński wybrał sobie niegdyś na przywódcę na przykład Kleona.

A oto co działo się dalej, w tym co tu opisuję: sam szef polskiej delegacji został umieszczony w osobnej limuzynie, w towarzystwie miejscowego biologa mówiącego jako tako po rosyjsku (który zresztą odzywał się niewiele) i drugiego dżentelmena – niewątpliwie decydenta pilnującego prawidłowego przebiegu wizyty. Pozostałych dwóch Polaków umieszczono w osobnym samochodzie (oto kolejny bezsensowny wydatek). Ale odgrodzeni od tłumu miejscowych przybysze zdołali po drodze to i owo zauważyć. Na przykład dzieci wybierające i łykające jakieś ziarna z tego, co leżało obok drogi; nie było to wielkim zaskoczeniem, bo w Polsce wiedziano, że ludność KRLD głoduje. A w czasie dalszych przejazdów po kraju w ramach dość ważnego dla krakowskich biologów programu przyrodniczego demonstrowano im liczne pomniki, fasady gmachów, plakaty itp. dowody kultu UK. Chyba nie mniej natrętne, niż w ZSRR za życia Stalina. M. in. w jakimś leśnym zakątku, gdzie w czasie komunistycznej rewolucji partyzancki oddział towarzysza Kim Ir Sena wyrył na drzewach swoje pamiętne hasła, pnie drzew były okryte specjalnymi osłonami dla ochrony trwałości tych napisów. Ale dla zwiedzających specjalnych gości, automatyczne (pewnie nie tanie) urządzenie pozwalało spuszczać te osłony za naciśnięciem guzika.

Po latach następnym UK został syn wyżej wymienionego, Kim Dżong Il i tenże, dziś schorowany, już wybrał do władzy spośród swoich synów kolejnego Kima (dwudziestokilkuletniego). Tu warto dodać, że rodowe nazwisko Kim nosi prawie jedna czwarta wszystkich na świecie Koreańczyków. Jeden z naszych komentatorów wymyślił jakże trafne określenie szaleńczego ustroju na północy półwyspu: "kimunizm". Szaleńczego, bo pod szyldem marksizmu-leninizmu system ten pozwala nie tylko na śmierć głodową milionów ludzi (na tle luksusów elity, potęgi armii i chyba nie mniejszych kosztów zakłamanej propagandy), ale jeszcze bezczelnie ustanawia rodzinną dynastię! Tego ostatniego zboczenia nie było nawet w stalinowskiej Rosji.

I kontrast nie do uwierzenia: na południu, za prostą równoleżnikową linią rozejmu, działa państwo od kilkunastu lat rzeczywiście demokratyczne (co prawda, po długoletnich, autorytarnych rządach generałów), rozkwitający gospodarczo "tygrys azjatycki", któremu przypada ważna rola we współczesnym cywilizowanym świecie. A to przecież ten sam naród, ten sam język, ta sama historia, taki sam tłum Kimów. Któż zgadnie, co dalej będzie z tą Koreą?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz