poniedziałek, 4 lipca 2011

Władzolubne Cwaniaki (=WC). Działalność polityczna nie może się bez nich obejść i zasilają oni hierarchie wszystkich partii. To chyba nieuniknione i ich obecność nie dyskwalifikuje demokracji jako ustroju, w którym grupy ambitnych osób dążą do władzy poprzez wyborczy sukces. Ale czasem mam ochotę gniewnie pomrukiwać, kiedy politycy w swoich publicznych deklaracjach prezentują się zbyt natrętnie jako bezinteresowni patrioci, a także ich władzolubność sprawia, że niekiedy przeskakują z partii do partii. Na przykład jeden pan o prestiżowym nazwisku przewędrował z wysokiego stanowiska w partii "chrześcijańskiej" do innej, o wiejskim obliczu, zasilanej chyba przez wiele osób partyjnych niegdyś, w czasach PRL. A wówczas ideologia kierowniczej partii, PZPR, była nie za bardzo "chrześcijańska". Ale teraz tenże ambitny polityk znalazł się w kolejnej partii – ważnej, o prawicowym, patriotycznym obliczu; często wypowiada się publicznie, jako reprezentant jej poglądów. Oczywiście chrześcijańskich. Trochę mnie martwi, że jego nowa (trzecia już) partia nie oburza się na to, co ostatnio naplótł w Brukseli o naszym państwie, rządzonym przez nie-Polaków, pewien cwany w prowadzeniu interesów przedsiębiorca. Ale ten przedsiębiorca jest również duchownym, więc może niezaprzeczanie mu stanowiłoby element bycia "chrześcijańskim"?. Pamiętam, że nasz "skoczny" (w sensie przeskakiwania z partii do partii) polityk został kiedyś zagadnięty przez dziennikarza po angielsku. Odpowiedzi jakoś nie było, bo nauka angielszczyzny mogła znajdować się wtedy w stadium początkowym. Ale dziś ten pan może się poczuć na mnie obrażony, bo już na pewno wie, co znaczy WC w owym języku. Chyba jest w naszej polityce więcej "skocznych" osób; niekiedy te wędrówki z jednej partii do innej uzyskują spore nagłośnienie – jak w przypadku pewnej miłej i bardzo kompetentnej pani. W pełni uznaję, że bez "władzolubności" nie byłoby tak cennej w światowej polityce struktury demokratycznych wyborów; wolałbym jednak trochę mniej jawnego cwaniactwa. I czy państwo dziennikarze nie mogliby nieco rzadziej szastać wygasłymi tytułami (choć wiem, że to sprawa uprzejmości wobec rozmówcy) ?. Na przykład nie zwracać się "panie premierze" do kogoś, kto niegdyś był, i to krótko, wicepremierem. Było, minęło – razem z partyjną, wówczas aktualną, koniunkturą. Ten mój wywód zakończę żarcikiem. Być może pewien były dygnitarz rządowy nie zna angielskiego, ale mógłby się stropić, poznając brzmienie słowa "trędowaty" w tym języku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz