piątek, 12 listopada 2010

Niepodległość Polski to ważne wydarzenie w historii Europy XX wieku. Warto dopowiedzieć, że pamięć święta listopadowego trzeba nierozerwalnie łączyć z pamięcią o tym, co nastąpiło później: naszym zwycięstwem w wojnie z bolszewikami. Zacytuję tu ze znanej książki ( Norman Davies: Boże Igrzysko, str. 503) fragment wypowiedzi ówczesnego (chodzi o rok 1920) ambasadora brytyjskiego w Berlinie, lorda D'Abernona: "Bitwa pod Tours uratowała naszych przodków przed jarzmem Koranu; jest rzeczą prawdopodobną, że bitwa pod Warszawą uratowała Europę Środkową, a także część Europy Zachodniej przed o wiele groźniejszym niebezpieczeństwem: fanatyczną tyranią sowiecką". Przedtem, w jesieni 1918 roku, po ustaniu działań wojennych na zachodzie, wokół Rosji już rządzonej przez Lenina, oprócz niepodległej Polski "wybuchły" 4 nowe, małe (w sensie liczby ludności) organizmy państwowe: Finlandia, Estonia, Łotwa oraz skłócona z Polską o Wilno Litwa. Notabene Litwa to jedyna spośród tych czterech, która w dawnych wiekach była państwem, i to silnym. Jest oczywiste, że gdyby nie pokonanie Armii Czerwonej przez naszą, pośpiesznie sformowaną po ponad stu latach nieistnienia, regularną siłę zbrojną, Rosja szybko zrealizowałaby powrót nad całe wschodnie wybrzeże Bałtyku. Na szczęście (w dużej mierze dzięki polskiemu zwycięstwu) musiała z tym poczekać aż do drugiej wojny światowej; dopiero wtedy połknęła trzy spośród wymienionych "maluchów". Czwarty, ten północny (terytorialnie nie maluch!), zdołał formalnie zachować swoją państwowość, tracąc tylko kawał terytorium (z miastem Wyborg); przetrwał aż do rozpadu ZSRR. Ratowała go sprytna, choć nie wolna od upokorzeń, polityka, nazwana "finlandyzacją", czyli: "ograniczenie przez obce mocarstwo swobody polityki zagranicznej innego państwa, w zamian za brak interwencji w jego politykę wewnętrzną". A Łotwa i Estonia mają do dziś wielki problem z mniejszością rosyjskojęzyczną, której liczebność sięga niemal jednej trzeciej obecnego ogółu obywateli tych państw. Dlaczego, do licha, w latach 40-tych tylu Rosjan opuszczało swój przodujący ustrojowo kraj pchając się do tych zacofanych postkapitalistycznych kraików, które towarzysz Stalin łaskawie zgodził się włączyć w skład ZSRR?

Ale wracając do roku 1918, warto przypomnieć, w nawiązaniu do wypowiedzi D'Abernona, że w pokonanych na zachodzie Niemczech tliła się wtedy rewolucja (m. in. rozruchy w Berlinie i Monachium). Zdemoralizowana armia niemiecka na wschodzie nie zdołała się jeszcze wycofać z wielkiego, sięgającego aż po zatokę fińską obszaru, określanego skrótem Ober Ost. Z dawnego imperium Habsburgów wyłaniały się, podobnie jak na północy, mniejsze państwa narodowe. Na Węgrzech zwyciężyła, na szczęście na krótko, parta komunistyczna, którą kierował Bela Kun (właściwie Cohn, z rodziny żydowskiej, wywodzącej się – właśnie z Rosji!). I jeszcze dalej, w Grecji, powstała wtedy partia komunistyczna. Gdyby więc Armia Czerwona zdołała przenieść w głąb Europy płomień światowej rewolucji (po trupie Polski, jak powiedział Tuchaczewski), znalazłaby w tejże Europie licznych sojuszników. A nowe państwa od razu straciłyby prawdziwą niepodległość.

I jeszcze raz o tej wojnie, która uratowała polską niepodległość, cytat z przedmowy A.J.P. Taylora do książki Daviesa p.t. "White Eagle/Red Star": "The war was far more than an episode in East European affairs. It largely determined the course of European history for the next twenty years or more."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz