wtorek, 16 listopada 2010

Teraz, w listopadzie 2010, wspominam moje służbowe wypady do Japonii, których było 4. Wszystkie one, o dziwo, przypadały też na listopad, w latach 1978, 1982, 1983 i 1987. Zawdzięczam to swojemu pomysłowi technologicznemu, który nazwałem "Calcar". Chodzi tu o specjalną odmianę materiałów ogniotrwałych, o składzie opartym na tlenku wapnia (calcium oxide) i węglu (carbon). Ten skrót funkcjonował wtedy dobrze – niedługi i trochę tajemniczy, a sama technologia okazała się udana, bo zakupiła ją firma "Harima Co." z Japonii. Tam właśnie objaśniałem tajemnice różnych wariantów Calcaru, pomagałem to uruchomić, jak również zachęcić do przyszłych zastosowań inżynierów ze stalowni głównego klienta Harimy, koncernu Nippon Steel. Określam nazwę Calcar jako trochę tajemniczą, bo w specjalistycznych publikacjach, choć od niej nie stroniłem, nie wyjawiałem najważniejszej zasady całej technologii. Pewnego roku zjawił się u mnie na konsultacje delegowany z (wówczas sojuszniczego) ZSRR młody sympatyczny inżynier, który oglądał to i owo w laboratorium i w hali technologicznej Instytutu Materiałów Ogniotrwałych w Gliwicach. Na koniec swego pobytu zapytał mnie tonem, który sygnalizował poczucie zbyt daleko posuniętego zainteresowania cudzą tajemnicą techniczną: A kalkary – szto eto takoje?. Demonstrując nie udawaną sympatię, poinformowałem go o pewnych zasadach i nawet szczegółach, jednak nie o najważniejszym "triku" procedury technologicznej. On w zamian pokazał mi, jak wiązać krawat w idealnie symetryczny trójkąt - jak powiedział: "po amerykańsku" (skąd on to wiedział?); odtąd zawsze ten sposób stosowałem. A wspomniany "trik" przedstawiłem tylko specjalistom Harimy, nabywcom patentu i licencji wraz ze szczegółami "know how". Do dziś delektuję się efektem, który opis "triku" wywołał na obliczu dyrektora technicznego japońskiej firmy. Nigdy przecież nie widziałem, żeby jakiś "żółtek" poczerwieniał z wrażenia. Późniejszy przypływ korzyści materialnych od naszej socjalistycznej firmy Polservice nie był oszałamiający, bo autorom eksportowanego wynalazku przysługiwało tylko 10 % wartości kontraktu. Ale zostało to wypłacone, i to w dewizach!. I jeszcze wracając do mojej ówczesnej satysfakcji z wymyślenia samej nazwy: dopiero teraz, w erze internetu, dotarło do mnie przez wyszukiwarkę, że zlepek słowny Calcar to niestety nie było nic osobliwego. Są takie nazwy towarów, firm, nawet nazwiska!.

W tej notce pragnę wyeksponować pewien szczególik z japońskich peregrynacji: uważam, że w obcych krajach najbardziej użytecznym dla cudzoziemca słowem w miejscowym języku jest za zwyczaj "dziękuję". Z dawniejszego pobytu w Albanii zapamiętałem właśnie to jedno: "faleminderit". A w Japonii to brzmiało: "arigato'". Zresztą tamtejszy inżynier Yokoyama bąknął mi przy jakiejś okazji, że bardziej elegancko byłoby dziękować słowem "domo". I dopiero niedawno uświadomiłem sobie, że "arigato'" jest może trochę przekręconą formą portugalskiego "abrigado" = "dziękuję". A to właśnie Portugalczycy pierwsi w historii uruchomili na wyspie Kiusiu handel Europy z Japonią (i nawet udały im się wówczas jakieś nawrócenia na chrześcijaństwo). Na tle tego wyjątkowego słowa budzi się dla mnie podziw dla światowej ekspansji języka Portugalii - tego małego przecież kraju na skraju Europy. Niegdyś werdykt papieża przegrodził południkową linią podziału Amerykę południową, "przydzielając" Portugalczykom wschodnie wybrzeże i teraz 200-milionowa Brazylia mówi ich językiem, urzędowym również w niektórych postkolonialnych państwach Afryki. Z imperium w Azji południowo-wschodniej wypchnęli ich Holendrzy, ale Timor Wschodni nadal używa portugalskiego i związane z dawną metropolią tradycje zapewne trwają jeszcze m. in. w Goa w Indiach i w obecnie chińskim Makao. A Brazylia ostatnio rosła wyraźnie w siłę dzięki udanym rządom prezydenta Luli (została "ululana", jak to zgrabnie określił jeden z naszych komentatorów). I przewiduje się wśród światowych politologów, że stanie się niebawem prawdziwym mocarstwem. globalnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz